Witamy na Kubie, towarzyszu!
dodano: 05-12-2011
Jeszcze przed wyjazdem była obawa (ze strony mej Papryczki), że na Kubie, po kilku mocnych koktajlach wyskoczę którejś nocy z baru na ulicę i zacznę tę Kubę wyzwalać. No właśnie. W tropiku z człowiekiem bywa różnie. A już szczególnie z przyjezdnym. Albo wrzuca na luz i tak trzyma albo znienacka wybucha. Krew tutaj ledwo snuje się po żyłach w południe ale już po zmroku może te żyły rozsadzić. Taka oto wizja: moja krew wzburzona rumem czyni mój umysł zdolnym do wywrotowego szaleństwa a czujny cerber z ulicznego Komitetu Obrony Rewolucji wysyła mnie za to do spowiedzi przed tutejszym SB. Nie potrzebuję adwokata. Będę bronił się sam. Historia (którą im przedstawię) mnie uniewinni. Linie obrony mam dwie: jedną cienką, drugą grubszą...
Zainteresował Ciebie wstęp? Resztę przeczytasz na blogu: Karaiby i inne rewiry (tres.pimientos)